Dziecko studia The Asylum (niekochane, niedomyte, niedorobione, potwornie brzydkie i tępe, ale studio-matka jest pewnie dumne). O tym studiu przydałoby się napisać więcej, ale to przy innej okazji. Czytając powieść ma się wrażenie, że morska sól osadza ci się na włosach (nie tylko tych na głowie), czujesz przenikliwy chłód morskiej bryzy i dotkliwy smród rybich resztek.
Tą zaś adaptacje można by przyrównać do pewnego miksu filmu z serii "Dzielni komandosi ratują świat/miasto/sierotki z sierocińca" i przeciętnego stoiska rybnego w supermarkecie (tak, może być Tesco, nie, Kaufland nie, nie pytaj czemu). Czy to fantazja scenarzysty, czy brak kasy na przyzwoite stroje - akcja filmu dzieje się współcześnie. Cóż więc mamy? Ano: super-ultra-uber wypasiony okręt podwodny, dowodzony przez cpt. Ahaba - nieco zdegenerowany jegomość, trochę taki Marian Glinka plus proteza nogi zajebana od C-3PO, jego EXO - młody, bezpłciowy, targany rozterkami (zaginiony) brat Alexandra Skarsgårda, pani morski biolog - blond milf-niby-ślicznota, która w czasach swojej świetności wcale nie była świetna, pomagier pani biolog - murzyn-token, trochę MacGyver, kiepskie dżołki, ale w sumie najsympatyczniejszy. Reszta załogi i postaci przewijających się tle to dziwna zbieranina: coś na kształt dealera z Chinatown, ze dwóch hipsterów, generał wyglądający jak teherański sprzedawca dziwek i inne tego typu szaraczki. I on - Moby Dick - olbrzymi, biały wieloryb. W sumie mógłby być dzieckiem zdesperowanego bądź napalonego rekina i kaszalota, który pił za dużo mleka i urosło mu się. Tak, bagatelka, jakieś 180 metrów długości. Na niedzielnego grilla w sam raz.
Szkielet historii został zachowany - nieco obłąkany, ale charyzmatyczny (taa...) kapitan poszukuje desperacko, wraz ze swoją załogą, zemsty na nieco mitycznym zwierzęciu, który onegdaj pozbawiło go kończyny. No i ok, każdy by się wkurwił za takie coś, hejt w pełni zrozumiany. Jednak sama fabuła, a raczej jej brak wypycha ten szkielet, jak trociny nieudolnie wypchany łeb łosia nad kominkiem myśliwego z Alaski. Naprawdę, historia nie rozwija się ani ociupinkę, a mimo prawie braku fabuły, potrafi ona zawierać w sobie dziury jak polskie drogi po zimie. Owszem, pojawia się interwencja sil zbrojnych Hameryki w postaci jednego (sic!) helikoptera, próbującego powstrzymać szalonego kapitana. Także Moby zostaje w końcu zapędzony na atol (WTF?!), tam odstawia harce, że głowa mała (skoki przez atol, udawanie plaży, skręty, wiraże, skoki w przestworza, ogólnie chaos i zniszczenie). Po wszystkim (kilku dość żałosnych śmierciach, zniszczeniu okrętu, a wcześniej 3 pontono-motorówek, które się po prostu... rozpadły...) jedyną ocalałą okazuje się pani morski biolog. Bestia gdzieś umyka, milfa ratują.
Film, o dziwo, robi... zjadliwe wrażenie przez pierwsze minuty. Za dużo się nie odzywają, dużo się nie dzieje, ogólna padaka można pomyśleć. I tą padakę potem się docenia, niemal ze łzami w oczach. A gdy już dojdzie gra aktorska, efekty specjalne.. ah.. muuzyka! ;) Aktorzy zostali wystrugani z drewna przez Dżepetta, ewentualnie jest to odległa rodzina Grzegorza Rasiaka. Stwierdzenie, że to poziom "Dlaczego Ja?" jest zasłużone i daje pewny ogląd sytuacji. Amatorka jak studencka kuchnia. Ale gdy już uwolnią emocje... to robi to wrażenie przedwczesnego wytrysku. Mowy Ahaba które miały być płomienne są bardziej jak palnik kuchenki turystycznej niźli pożoga zemsty. Przeciętny zombie popełniłby powtórne samobójstwo z nudów, z pewnością Leonidas to to nie jest. Reszta też nie lepsza, ale chociaż się dzielnie "udają że się starają".
I tu dochodzimy do balsamu dla umęczonej duszy - efektów (bardzo) specjalnych. Są tak specjalne, jak wycieczka na strzelnicę klasy integracyjnej ze szkoły dla upośledzonych. Kurwa - to nie jest nawet poziom gier video z przełomu wieków. Tak niedojebanych animacji wieloryba, rozprysków wody, wystrzałów, czegokolwiek, to dawno nie widziałem. Miodzio ;) Zero prawdopodobnej fizyki, okręt skacze jak gumowa kaczka w nocniku, wieloryb niczym Gumiś na soku z gumijagód - to po prostu trzeba zobaczyć. Albo efekt uderzenia pocisków karabinu w poszycie okrętu pod wodą. Jak pieprzone zimne ognie. Daaamn. Dźwięk jest ubogi, nie oddaje w ogóle klimatu zmagania się z morzem i bestią, nie mówiąc o odgłosach strzelania z broni. Montaż przypomina pod koniec słaby film z wesela. O kwiatkach takich jak kiepskie rasistowskie żarty (o białym wielorybie, wojskowy podający rannej i wycieńczonej Rosjance wódę w szpitalu), zamianie utraconej protezy przez Ahaba na... pieprzony krzyż, z grobu na plaży!, czy nieścisłościach militarnych nie wspomnę. Nie, czekaj, wyrzutnia harpunów rodem z Power Rangers wygrywa ;)
Tak więc film polecam jak najbardziej, nie zawiodłem się ani trochę, gdyby był dłuższy może być go sobie odświeżył, gdyby nie fakt, że tyle majstersztyków jeszcze przed nami.
Ocena na IMDb: 2.6/10
Kutasometr*: 7 karnych kutasów.
Cytat filmu: PaniBiolog: - Zawraca, zaatakuje ponownie! Dlaczego wieloryb to robi?
Cpt. Ahab: - A dlaczego dzieci umierają we śnie?
Plakat: http://www.tinyurl.pl?zfJFCDG6
__________________________
* - Kutasometr to moja ocena własna, wyrażona w karnych kutasach za zjebany film, od 0 - "Jak można było się tak pomylić, to czysty, niczym nie skażony geniusz!" do 10 - "Ja pierdolę, ażeby reżyser tego gówna spłonął w piekle".
NO cóż.. niestety nie widziałem.. ale co tam .. zgodnie z duchem strony .. "nie znam się to się wypowiem" zdaje się na tęże recenzję.. więc.. jeżeli w skali 10 kutasometrów dostał 7 .. uważam, że nie jest godny obejrzenia.. Albowiem.. poniżej 8 [k.K] nie schodzę ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na recenzję filmu filmów .. wielkich niemalże jak gitara Matka :P Wiesz o czym mówie